Co my tu mamy

niedziela, 16 czerwca 2013

"Ale Sajgon!"

To powiedzenie  ma z pewnością swoją genezę w sajgońskim ruchu ulicznym. Tak, jest tam Sajgon, gorzej niż w stolicy (z perspektywy kierowcy i pasażera, bo z perspektywy pieszego jednak trudniej było się poruszać po starym mieście w Hanoi). Problem tkwi w ilości jednośladów wypełniających szerokie ulico do granic możliwości. Bartek jednak niezrażony jak zawsze wiózł nas bezpieczne w kolejne punkty na mapce miasta i poza nim.


  Jak już w temacie motoryzacyjnym jesteśmy to dopiszę happy end naszej motorowej wycieczki. W Sajgonie zdecydowaliśmy się sprzedać motor. Powodów było kilka: niepewne przekroczenie granicy z Kambodżą (wszyscy mówili, że się nie da, dla nas to jeszcze nic nie znaczy, ale musielibyśmy zostawić sobie kilka dni rezerwy na ewentualne przejazdy do innych punktach granicznych, a było nam żal tego czasu, tych ostatnich dni w Wietnamie na takie zabawy), początek pory deszczowej i drogi, które zamieniają się w błotne kąpiele (uciążliwe, przy takiej ilości bagażu na motorze), czas na dalsze inwestycje przy motorze i niepewność czy w Kambodży ktoś zechce go odkupić po atrakcyjnej dla nas cenie. A HCMC to idealne miejsce do tego typu transakcji: po trzech dniach sprzedajemy motor zarabiając na tym 50$, co zwraca nam wszelkie koszta napraw i serwisowania. To była kolejna dobra decyzja, jednak smutno się patrzyło, jak ktoś inny odjeżdża na naszym motorze...


Długo się zmuszałam do napisania postu o Ho Chi Minh City (używanie obu nazw miasta wymiennie jest powszechne), bo nie wzbudziło ono u mnie większych emocji. Oprócz muzeów, których znów odwiedziliśmy dużo i pałacu prezydenckiego nic większej uwagi nie przykuwało. To co zapamiętam pozytywnie, co wzbudziło moje emocji to: przedstawienie kulturalne w operze (byłam na prawdę mile zaskoczona); pełne życia towarzyskiego oraz zajęć grupowych i indywidualnych parki miejskie; gościna u młodej Wietnamki Phuong i dalsze kontakty międzyludzkie i międzynarodowe, które nam umożliwiła (okolica, w której u niej mieszkaliśmy też bardziej nam przypadła do gustu, na uboczu, spokojniejsza, z fajnymi restauracjami i knajpkami). Emocje wywołała też wizytka w tunelach Cu Chi (tu jednak było też dużo rozczarowania organizacją zwiedzania - musiał być przewodnik, wszystko szybko, biegiem, a do zobaczenia było wiele). Phuong sprawiła, że poczuliśmy się u niej jak w domu, zawsze służyła pomocą, radom gdzie i jak dojechać, a wieczorem było co wspólnie robić, także trudno nam było się zebrać, by jechać dalej. Bardzo dziękujemy (bo jest za co) i zapraszamy kiedyś z rewizytą ;-)


Uff no to mam ten wpis za sobą i mogę przejść do pisania ciekawszych rzeczy;-) W kolejce już czeka relacja z Delty Mekongu i próba podsumowania Wietnamu.

Więcej zdjęć


Brak komentarzy: