Co my tu mamy

piątek, 5 kwietnia 2013

Jeszcze słów kilka o Laosie

Ciężko o podsumowania, bo jak zmieścić ten ogrom krajobrazów, małych wydarzeń, twarzy, atrakcji w jednej krótkiej formie? Mam jednak poczucie, że wiele nie zostało napisane. Warto może też dodać coś o odczuciach, jeśli chodzi o praktyczną stronę podróżowania po tym kraju.

Wiedzieliśmy, że Laos centralny i północny jest górzysty, ale w pełni to zrozumieliśmy dopiero po wielu godzinach jazdy po tych serpentynach. Laos nie ma jeszcze rozwiniętej infrastruktury, więc każdą górę trzeba objechać dookoła z zakrętami 180 stopni oraz wjechać i zjechać, a to wszystko oczywiście na wąskiej drodze. Aha no i do tego podskoki na dziurach na wysokość kilkudziesięciu centymetrów! (w Chinach, do których potem wjechaliśmy odczuliśmy silną różnicę, też góry ale "ugładzone" maksymalnie: tunele,wiadukty, mosty, autostrada). Nie żałowaliśmy jednak ani kawałka przejechanej drogi, bo widoki piękne. Zarówno o poranku, kiedy widzi się morze chmur jak również potem, kiedy można się przypatrzeć szczytom gęsto porośniętym zielenią, doliną rzek, wioskom. Nie dziwi zatem fakt, że z punktu A do punktu B jedzie się bardzo długo (nasze autobusowe podróże trwały przeważnie, jednorazowo około 10g.) Długa droga więc przerwy się należą. Wtedy cały "autobus" ustawia się rządkiem na poboczu i..sika.

Z połączeniami nie mieliśmy problemu, zawsze coś jechało, najwyżej było trzeba się przesiąść. Co utrudniało nam życie, to że dworce autobusowe były zawsze znacznie oddalone od miasta i było ich kilka (lokalny, na trasy pd. i na trasy pn. lub między prowincjami).

Laotańczycy byli różni, jak to bywa z ludźmi. Niektórzy próbowali nas naciągać, zdarzyło się, że byli jakby niezadowoleni z naszego widoku, większość była zaciekawiona, a były też osoby otwarte i życzliwe. Nigdy jednak nie spotkaliśmy się z agresją czy jednoznaczną niechęcią (no może poza tym razem, jak wsiadaliśmy do maksymalnie zapchanego autobusu - nikt tam nas nie chciał, bo robiliśmy jeszcze większy tłok. W końcu wsiedliśmy a i ludzie zrobili się potem mili). Laotańczycy to naród biedny, ze świeżą raną po wojnie i nie tak dawną zmianą ustroju. To państwo komunistyczne, choć w wyglądzie nie przypominającym tego z PRLu. Sklepy są pełne, obywatele swobodnie mogą poruszać się po kraju, policji praktycznie nie ma na ulicach. Laos w 80% to tereny wiejskie. Życie tam jest proste, skupione wokół pracy przy domu i na polu oraz wokół rodziny.  W zdecydowanej większości nie ma ogrodzeń ani między sąsiadami ani miedzy ludźmi a zwierzętami. Małe czy duże chodzą sobie swobodnie, a co ciekawe wkoło jest czysto i nie ma brzydkich zapachów.

Tak jak w całej Azji chyba, a przynajmniej tym kawałku przez nas odwiedzanym życie toczy się na ulicy. Tzn nikt nie zamyka w czterech ścianach ani swojego biznesu ani życia rodzinnego. Sprzyja temu zarówno pogoda jak i architektura. Nie zaznaliśmy jednak w Laosie mnogości ulicznych straganów z jedzeniem, a już na pewno nie z pysznym ulicznym jedzeniem. Był za to tani jak na warunki laotańskie ryż w warzywami i kurczakiem (6zł ogromna porcja), który po jakimś czasie dostał pseudonim "boring rice", no bo ile można ;P A na kolację pyszna paratha z bananem i słodkim mleczkiem za 3 zł. W Laosie pozwoliliśmy sobie natomiast na shaki owocowe i słynne Bear Lao.

Laos to raj dla osób na motorach/skuterach. (Można je wypożyczyć za umiarkowaną cenę) Na drogach nie ma dużego ruchu, a pola i wioski aż się proszą, żeby je odwiedzić. Bambusowe chaty, pomarańczowy piach, uprawy tarasowe, skały, lasy, wodospady - przyroda Laosu ma wiele do zaoferowania. Słabo rozwinięta infrastruktura, życie mieszkańców nienormowane bezlitosną ilością przepisów - Laos jest piękny w swojej prostocie i "dzikości".

Brak komentarzy: