Na trzy dni zamieszkaliśmy pod namiotem na bardzo malowniczym polu kempingowym, niestety bez ciepłej wody, co doskwierało, bo poranki i noce były tam chłodne. Na polu zatrzymywali się Tajowie i cały swój czas poświęcali na grillowanie, gotowanie i jedzenie zazwyczaj w większej grupie. \
Już tego samego dnia po przyjeździe wypogodziło się, a my ruszyliśmy na pierwszy szlak. Po trzech dniach byliśmy usatysfakcjonowani zrobionymi trasami i tym co udało nam się zobaczyć. I tak, chodziliśmy po różnorodnych trasach pod względem trudności i szaty roślinnej, były wodospady, były odgłosy dżungli, liany, stare wysokie aż po chmury drzewa. Widzieliśmy tukany, które ruszając skrzydłami robiły ogromny hałas, uciekaliśmy z jedzeniem przed małpami, wyciągaliśmy pijawki z nóg Bartka, karmiliśmy jelenie, goniliśmy jeżozwierze, spotkaliśmy w nocy na drodze dzikiego słonia. Poznaliśmy też gościnności Tajów, którzy czasem nawet nie proszeni się nam zatrzymywali samochodem albo dzielili się sami z siebie z nami posiłkiem. Także mimo początkowych trudności i mojego stresu, że zje nas tygrys, było pięknie i z pewnością warto.
wiecej zdjec
PS. Tylko wszędzie czuć było sabotaż samodzielnych wypadów po parku. Mapy źle narysowane, niektóre szlaki nie miały oznakowanych wejść, nie było informacji o długości i trudności tra,s a pytając się kogoś na miejscu, słyszeliśmy tylko tyle "że musimy z przewodnikiem". Przez te trzy dni spotkaliśmy tylko jedną wycieczkę i jedno małżeństwo z wynajętym przewodnikiem. Trasy, jak się już udało na nie wejść były oznakowane i w większości z wydeptaną ścieżką (te rzadziej uczęszczane były już mocno zarośnięte a liczne obalone drzewa czasem uniemożliwiały przejście i trzeba było obchodzić). Inaczej niż po szlakach chodzić się nie dało, bo dżungla jest tak gęsta, że nie ma szans na przedarcie się bez jakiegoś narzędzia typu maczeta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz