Co my tu mamy

niedziela, 17 lutego 2013

W kierunku Laosu

Prawie 800km wynosi odległość z Kanchanaburi do Nong Khai, miasta graniczącego z Vientianą w Laosie.
Pozostały nam 3 dni legalnego pobytu w Tajlandii. Chcieliśmy więc sobie drogę urozmaicić i zobaczyć coś jeszcze na koniec - a więc autostop.
Bartek w koszulce z królewskimi symbolami, sprawdza czy działa;-) droga nr 2

To do końca się nie udało, bo: najpierw rodzice Sanni mieli ogromną potrzebę wsadzenia nas bezpiecznie do autobusu (nie wyobrażali sobie, że mogą nas zostawić od tak na drodze) a na koniec za namową Tajki, która nas zabrała swoim samochodem do kolejnego miasta w pół drogi, wsiedliśmy w pociąg, który kosztował śmieszne 6 zł za około 300km. Co więcej, okazało się, że pociąg jednak bezpośredni nie jest. Gdyby mieć w Polsce tyle przesiadek, pewnie by nam wizy nie starczyło, żeby dojechać do celu. A tutaj, wysiadasz i już masz w co wsiąść, wszystko na siebie czeka i cała droga z trzema przesiadkami poszła sprawnie i wygodnie. Oczywiście konduktor widział, że my biali nic nie kumający, więc dwa razy powtarzał i pokazywał, że tu będziemy się przesiadać:-) Także wszystkim babuleńkom pomagał z siatami i ze wskakiwaniem do wagonu. Ale odcinek od Saraburi do pociągu, około 150km dojechaliśmy stopem:-)

Udało się szybko, jedziemy! :-D

Mieliśmy też okazję zatrzymać się na noc w trzech nowych dla nas miastach oraz odwiedzić jedno już nam znane i nawet spotkać Panią, u której poprzednio jedliśmy śniadanie i która podwoziła nas w Khao Yai:-) Z przygód po drodze to, raz Pan Taj chciał być tak pomocny, że jak zabraliśmy się z nim na stopa, to on chcąc dobrze, zawrócił z autostrady, dojechał do miasta, pytając się ze cztery razy o kierunek, zawiózł nas na dworzec i odstawił do konduktora, który już był przez niego poinformowany dokąd chcemy jechać - nam to drogę mocno utrudniło. Gwiazdką z nieba okazał się, niepoznany przez nas nawet, ksiądz. Aby skorzystać z przejazdu koleją za grosze, musieliśmy przeczekać noc. W tym celu udaliśmy się w miejsce z katolickim krzyżem, po drugiej stronie ulicy. Weszliśmy do jakiegoś lobby/recepcji (okazał się to być duży kompleks, głównie szkoła katolicka) pytając się o kawałek podłogi na jedną krótką noc. Podłogi nie otrzymaliśmy, za to pokój w hotelu tak!



Pierwszą podróż po Tajlandii zakończyliśmy w miasteczku Nong Khai nad Mekongiem. Na drugi dzień przez Most Przyjaźni Tajsko - Laotańskiej dostaliśmy się do Laosu i pobliskiej Vientiany. Szkoda nam było
wyjeżdżać.

Nie szukaj prowiantu na drogę, to prowiant znajdzie ciebie. 

Więcej zdjęć

Brak komentarzy: