Co my tu mamy

poniedziałek, 11 lutego 2013

Bangkok

Mówiono nam, że 2 dni na Bangkok w zupełności wystarczą. My natomiast po 3 dniach mieliśmy niedosyt, więc jeszcze wróciliśmy na kolejne 3.



Najpierw bez dokładnej mapy atrakcji włóczyliśmy się po ulicach na północy miasta, taki obszar pomiędzy Kao San Road (mekka beckpakerska, można sobie poczytać i pewnie pooglądać na yt) a Pałacem Królewskim i ZOO (nie tym Wielkim Pałacem Królewskim). Mało ludzi, mało samochodów, za to dużo żółwi i waranów w kanałach, które lubiliśmy tropić oraz drewnianych domów nad wodą skleconych z paru desek, gdzie ludzie wiodą bardzo proste życie. Również bogactwo świątyń i "osiedli mieszkaniowych" mnichów, które bardzo nam się podobały. Przy Golden Mountain była uliczka, przy której mieści się wiele zakładów stolarskich, gdzie za pomocą frezarek, praktycznie na ulicy, powstają piękne drzwi, okna, dekory ale też pamiątki, które w tym miejscu można kupić naprawdę tanio (natomiast ich wysyłka już taka tania nie była ;-p)




Wieczorem pięknie wyglądał Wielki Pałacu Królewskiego i Świątynia Szmaragdowego Buddy oglądany z Sanam Luang, takich wielkich błoni, a na pobliskim nocnym targu nie brakowało jedzenia, ciuchów, butów a nawet fryzurę Bartkowi mogliśmy zmienić.
Chcąc się przepłynąć po rzece promem, tak bez celu, trafiliśmy do wyjątkowego centrum handlowego. Był to przerobiony port, który dalej zachował swój klimat, obecnie mieszcząc w sobie wiele autorskich sklepików. Jednak aby coś zjeść lepiej wyjść na ulice, gdzie zaraz obok ciągną się rzędy wózków z jedzeniem i jadłodajni.



Za drugim razem, już wyposażeni w porządną mapę z zaznaczonymi wszystkimi atrakcjami kolejno odwiedzaliśmy zaznaczone przez nas punkty. Np wodny targ z jedzeniem na obrzeżach miasta, który jeszcze pozostał autentyczny. Chcąc nie chcąc więcej też czasu spędziliśmy na południu miasta, gdzie ciągną się sznurki samochodów i galerii handlowych, w których panuje mikroklimat arktyczny (klima na fula).

Bangkok jest wielki i nawet my nie próbowaliśmy wszędzie dojść na nogach. Do wybory mamy wiele środków transportu. Najtańsze i przyjemne są autobusy bez klimatyzacji, jednak w godzinach szczytu trzeba liczyć kilka godzin na przejazd.  Potem mamy autobusy z klimą, minimalnie droższe, stoją w korkach tak jak i te pierwsze, tylko, że w tych można się nabawić kataru i bólu gardła (znów ta klimatyzacja). Potem są świetne, bo tanie, szybkie i niecodzienne dla nas, tzw long tail boats, pływające drogami wodnymi. Następnie metro (pierwszy raz widzieliśmy puste korytarze metra!) i kolejka naziemna Sky Train - zdecydowanie najszybszy sposób przemieszczania się, ale linia nie jest zbyt rozwinięta. Cenowo pomiędzy MRT Subway a BTS Sky Train lokują się  tuk tuki i ich szaleni kierowcy, które nieodłącznie kojarzą się z Bangkokiem, one mogą być za przystępną cenę lub nie, w zależności od umiejętności targowania się. I taksówki, najdroższe - o nich nie napiszemy, bo nie korzystaliśmy;-P Można było też skorzystać z taksówek-skuterów (kierowcy mieli pomarańczowe kamizelki). A ja się z początku zastanawiałam, jak to jest, że wszyscy faceci podwożący swoje dziewczyny na skuterach pracują przy jakiś robotach drogowych, no bo te pomarańczowe kamizelki noszą.. ;-)

Przylatując do Tajlandii warto poświęcić chwilę temu miastu. Ma w sobie dużą dozę egzotyki, można w nim znaleźć zarówno spokój jak i tętniące życie nocne, z jednej strony jest kulturalnym punktem na mapie, z drugiej kwitnie w nim prostytucja i handel kobietami. Warto też zrobić tam zakupy, nie znaleźliśmy lepszym cen gdzie indziej.  Po prostu, znajdziesz w nim to czego szukasz. Tak myślimy.
Więcej zdjęć

Brak komentarzy: