Co my tu mamy

czwartek, 29 sierpnia 2013

Łódką przez granicę wietnamsko - kambodżańską

Z wietnamskiej miejscowości Chaw Doc dopłynęliśmy łódką do stolicy Kambodży, Phnom Penh. Jest to popularny wśród turystów środek transportu na tej trasie, ale trzeba uważać, bo niektóre łódki dopływają tylko do granicy a potem transport odbywa się busem. Oczywiście nikt o tym przy zakupie nie wspomina i sprzedaje to jako podróż drogą wodną do samego Phnom Penh. Tak było również z nami, ale nie ma tego złego... bardzo wczesnym porankiem, na przystani dowiadujemy się, że nasza slow boat płynie właśnie tylko do granicy (krótszą część trasy) a potem mamy wsiąść w samochód. Dostajemy możliwość wykupienie "szybkiej łódki" w niższej niż w biurze cenie (łódki oczywiście też wyglądają inaczej niż na zdjęciach). Pozostajemy przy pierwszej, tańszej opcji. Po czasie okazuje się, że jesteśmy jedynymi, którzy taką decyzję podjęli i przewoźnikowi nie opłaca się nas samych transportować do granicy. I w ten sposób dopłacając 2 dolary więcej płyniemy prosto do Phnom Penh w super korzystnej cenie. Jesteśmy też uparci jeśli chodzi o wizy na granicy. Przewoźnik mówi, że nam je kupi w cenie 25$. Na moje pytanie o prowizje odpowiada, że ależ skąd, żadnej prowizji nie ma i tyle kosztuje wiza. Jasne. Pozostajemy przy swoim, że sami chcemy załatwić formalności. Jest to wodne przejście, więc trochę trudniej, dodatkowo wszyscy nam stanowczo odradzają, bo to daleko, bo wszyscy będą na nas czekać. Koniec końców nasz "pilot" zabiera nas ze sobą. Podjeżdżamy motorami do "okienek" (faktycznie kawałek więc moto-taxi). Na tablicy jak wół informacja, że wiza turystyczna kosztuje 20$. Dajemy paszporty i równo odliczoną gotówkę. Po chwili jesteśmy wygonieni z miejsca wydawania wiz (wielki stół pod wiatą). Obserwujemy z daleko o co chodzi. Po chwili przychodzi nasz "pilot" i opowiada o łapówkarstwie na granicy z Kambodżą. Żali się na taki stan rzeczy i mówi, że ma już dość tej pracy i wolałbym pracować w biurze przy obsłudze klientów, a nie użerać się na granicy z ludźmi, którzy za wszytko chcą "w łapę". Udaje się i dostajemy wizy. W kieszeni zostaje nam zatem 10$, spora sumka.
A sama łódka jest rodzajem niedużej motorówki. Lokujemy się na niewielkim zewnętrznym pokładzie. Nie ma zbyt wiele do oglądania, bo brzeg jest porośnięty roślinnością a poza tym rzeka jest szeroka a my mkniemy samym środkiem. Tylko co jakiś czas dzieciaki na brzegu czy rybacy świadczą o tym, że za drzewami kryją się wioski. Dużo więc śpimy. Jest głośno (przydają się zatyczki do uszu, które dostaliśmy w samolocie na początku podróży) ale nie gorąco, więc jest nam dobrze. Jakże miła odmiana dla ścisku i ukropu w busikach. Po południu dopływamy do nowego dla nas kraju. Inny pieniądz, inny język, inne tuktuki.

Flaga Wietnamu i flaga Kambodży. W tle już widać Phnom Penh.


Brak komentarzy: