Co my tu mamy

czwartek, 2 maja 2013

I znów jesteśmy w Hanoi

Po dwóch dniach relaksu w Son Tay skierowaliśmy się ponownie do Hanoi, w celu przedłużenia wiz. W Emigration Office potwierdzili moje obawy oparte o to, co czytałam w internecie - w Wietnamie nie można samodzielnie przedłużyć wizy turystycznej, trzeba się udać do biura podróży (i zapłacić prowizję a jakże). Na domiar złego Wietnamczycy mają swój długi weekend majowy już od poniedziałku (świętują 30/04 - Dzień Wyzwolenia Sajgonu i 1/5 jak u nas), więc na wizę przyszło nam czekać tydzień. Z początku źli na taki bieg wydarzeń szybko sobie cały ten czas zorganizowaliśmy.


Zdecydowaliśmy się nawet pojechać na wycieczkę do Halong Bay, nowego cudu natury, który tworzą liczne ostańce skalne wystające ponad taflę morza, które przybierają rozmaite kształty, pobudzające ludzką wyobraźnię. (Ten punkt programu mieliśmy odłożony na następną wizytę, gdy portfel będzie grubszy, by zrobić to z klasą,). Naczytałam się wielu złych opinii na temat wietnamskich biur podróży a w szczególności tej właśnie destynacji. Spodziewałam się zatem, że na naszym dwudniowym rejsie statek będzie inny niż na zdjęciach, obsługa słaba a jedzenia mało. Nie spodziewałam się jednak, że nie będzie NICZEGO! Otóż po przyjeździe do portu poinformowano nas, że wycieczka się nie odbędzie, bo nie ma zgody na wypłynięcie statków noclegowych (podobno miał być sztorm w nocy). W zamian miał odbyć się rejsik jednodniowy (czyt. 3,5 godzinny za podobne pieniądze, co pierwotna wersja o wiele bardziej rozbudowana). Jako jedyni nie wsiedliśmy na statek, chcąc odzyskać całość pieniędzy (z początku wielu było za tą opcją, jednak szybko się wykruszyli). Te kilka godzin spędziliśmy na plaży i molo z widokiem na zamgloną zatokę Halong Bay. Razem z nami (lub my wraz z nimi) tłumy Wietnamczyków, którzy przyjechali tu na długi weekend. Tak poznaliśmy cud natury od strony bardziej codziennej, jako zatłoczony nadmorski kurort. Pieniądze bez problemu odzyskaliśmy (choć byliśmy przygotowani na całodzienne skandowanie pod biurem, gdyby jednak poszło inaczej), choć pomniejszone o koszt transportu (podobno to faktycznie pogoda, na co faktycznie nie mieli wpływu). I tak plan odłożenia tego rejsu na przyszłość znów jest dla nas aktualny. My natomiast po raz kolejny przekonaliśmy się, że Wietnam nie taki straszny jak go malują (choć złość na odwołany rejs była).

Był też czas na odwiedzenie kolejnych atrakcji Hanoi: muzea, cytadela, parki, jeziora. I znów dnie kończyliśmy siedząc na małych plastikowych krzesełeczkach pijąc i jedząc:-) Polowaliśmy też na jakieś parady i huczne świętowanie Dnia Wyzwolenia Sajgonu, niestety mieliśmy pecha, bo w tym roku nic wielkiego się nie działo. Kilka koncertów i pokazów.  Do odwiedzonych miejsc dołączyła również Polska Ambasada, gdzie bez problemu pozwolono nam zadzwonić do polski oraz Szpital Francuski w Hanoi (niestety).


Niezauważalnie wsiąkliśmy w rytm miasta, z łatwością manewrujemy między tysiącem skuterów, samochodów i rikszarzy,  znamy ceny i nawet poznaliśmy kilka tras lokalnych autobusów. Przyjemnie nam w tej nietypowej stolicy, slogany nie kłamały mówiąc, że w tym miejscu pięknie łączy się stare z nowym i miesza się atmosfera wioski i metropolii. Cieszymy się jednak strasznie na myśl o jutrzejszym wyjeździe i opuszczeniu strefy komfortu:-) 

Galeria zdjęć



Brak komentarzy: