Co my tu mamy

sobota, 26 stycznia 2013

kuchenne rewolucje ;-)

Już w pierwszych dniach skończyły nam się "zapasy z domu". Żywimy się tylko tym, co znajdziemy na ulicy. Dosłownie ;-) Ponieważ, zarówno w Chinach jak i Tajlandii,  na ulicach jest pełno małych jadłodajni i wózków z jedzeniem, na których można znaleźć: zupy, owoce, grill, wok, przeróżne rzeczy w cieście smażone na głębokim oleju, każdy specjalizuje się w czymś innym. Zazwyczaj takie wózki z jedzeniem występują stadnie ;-) tzn są ulice wzdłuż których ciągną się takie kramiki z lokalnym jedzeniem. Uwielbiamy chodzić między nimi, przyglądać się co i jak jest przyrządzane i wybierać, co spróbujemy tym razem.
Mimo iż wydawać by się mogło, że jedzenie miejscowych potraw zwłaszcza sprzedawanych na ulicy mogło by nam zaszkodzić,  to jednak wszytko jest dobrze, a jak by tego było mało strasznie nam smakuje, zarówno Chińska jak i Tajlandzka gastronomia (oczywiście podchodzimy do wszystkiego z głową i stosujemy między innymi zasadę jedz tam, gdzie siedzą miejscowi ;-)

Miejscowe potrawy nie mają nic wspólnego ze znanym w Polsce "chińczykiem". Jedzenia jest tutaj masa i to najróżniejszego poczynając od nudli z warzywami przez szaszłyki z kurczaka, ryby na patyku, krabach na parze, małżach grillowanych, na skorpionach i pszczołach z mrówkami zawiniętych w liść kończąc.





















Nie tylko sam wygląd potraw jest inny od tego znane nam z domu, ale przede wszystkim poznajemy mnóstwo nowych smaków.Niestety część z nich jest nam nie dostępna, bo tak ostra, że nie możemy przełknąć ;-) Ja nie lubię ostrego, Maja te słabsze próbuje..Oskar jeśli czytasz, to wiedz że tobie by się podobało :-)

Wiemy już jak smakuje np konik polny,  larwy, kałamarnice... ale nawet ryż z warzywami smakuje tutaj inaczej, dużo lepiej :-)

Jednak nie wszytko złoto co się świeci... przekonaliśmy się o tym wczoraj będąc w Tracie. Na miejscowym nocnym targu zauważyłem pięknie wyglądające stoisko "cukiernicze". Ciasta, ciasteczka, galaretki i wszytko w przystępnych cenach SUPER jestem w raju. Nakupowałem więc dużą ilość wszystkiego po jednym :-D
Jednak gdy próbowaliśmy to zjeść okazało się, że ze wszystkich "cukierków" tylko dwa względnie nam smakują :-/
Wbrew temu, co możecie pomyśleć, nie żałuję...jeszcze nie raz kupię takie cudaki :-) To jedna z tych rzeczy, która powoduje, że w pełni doświadczamy egzotyki danego miejsca. 

Ogromną frajdę sprawiają nam również...soki i shaki owocowe. Tutaj zawsze, gdy kupuje się soki od miejscowych, są one naprawdę ze świeżych owoców...mandarynki, banany, arbuzy, ananas, papaya itd
W Polsce trzeba płacić za mała szklankę 7-10 zł. Tutaj świeży sok w dużej szklance w turystycznym miejscu można kupić za 3zl :-)

To jeszcze wspomnijmy czym się tu je. Każdy wie, że w Chinach - pałeczkami. Bardzo nam się to podobało, całkiem nieźle szło, więc kupiliśmy sobie garść pałeczek (każda para inna) do domu. W Tajlandii częściej niż pałeczkami je się sztućcami. Ale nie tak jak u nas:-) Tutaj korzysta się z łyżki i widelca - widelcem się rozdrabnia i nakłada na łyżkę.

1 komentarz:

Oskar pisze...

Jasne ,że czytam =D Pikantne robaki - brzmi pysznie.