Bardzo chciałem się nauczyć łowić ryby miejscowym sposobem. Nie tylko w delcie Mekongu, ale w całym Laosie popularna jest metoda zarzucania okrągłej sieci z obciążnikami. Wygląda to efektownie, ale co najważniejsze jest skuteczne.
Na wyspie funkcjonowały biura (trochę za dużo powiedziane ale nich będzie), które zabierają turystów na pokazy, potem jest BBQ i zachód słońca. Ja wybrałem inny drogę.
Szukając sposobności nauczenia się tej metody natrafiliśmy z Maja na miejscowego, który mówił troszkę po angielsku i zwąchał okazję do zarobienia. Na wszystko co chciałem zrobić odpowiadał "OK". Nauczysz nas łowienia ryb? OK. Na sieć? OK. Na waszą wędkę,? OK. Nauczysz mnie prowadzić waszą łódź i obsługiwać silnik? OK. Nie zastanawiając się długo, umówiliśmy się na na następny dzień na 10.00 :-)
Bardzo odpowiadało mi, że tego wszystkiego, co chciałem się nauczyć, dowiem się od miejscowego. Wychodzę z założenia, że najlepszymi nauczycielami są właśnie oni. Wystarczy ich obserwować a później powtarzać i ćwiczyć. Następnego dnia okazało się, że trafiliśmy jeszcze lepiej, nie pojedziemy z tym młodym chłopakiem, ale z jego wujem, który zgodził się nas zabrać i wszytko pokazać. Wuj nie mówił ani słowa po angielsku. My próbowaliśmy sił z naszym laotańskim. Ale jak zwykle najlepiej wychodziła nam mowa ciała i migi.
Popłynęliśmy w dół Mekongu w kierunku wodospadów, zatrzymaliśmy się na zakręcie na płyciznach. Tam "opanowaliśmy" sztukę łowienia na wędkę.
Wędka laotańska:
Bambusowy kij, żyłka, ciężarek, haczyk + przynęta znaleziona na miejscu. W pierwszym momencie jak ją zobaczyłem pomyślałem, "to jakiś żart", przecież w Polsce takie wędki to dzieci robią i złapać na nie można najwyżej kolegę za koszulę albo puszki z podłogi podnosić.
No cóż, tutaj złowiłem dwie ryby + około 3 się zerwały (za szybko chciałem wyciągnąć)..kwestia wprawy.
Płyniemy dalej na środek rzeki ale tak, aby dało się w niej brodzić.
Teraz siatka. Kilka pierwszych rzutów wykonuje wuj, ja obserwuję i zwijam moją, niewidzialną siatkę. Teraz moja kolej... Wuj przekazuje mi siatkę, instruuje ..yy..noo...yy...noo .. ok. Pierwsze rzuty fatalne, potem lepiej. Pierwsza ryba, uciekła bo za szybko podnieśliśmy siatkę, potem już jakoś szło.
Technika nie jest łatwa, ale można nauczyć się jej w 30 minut. Jednak aby opanować, trzeba oczywiście ćwiczyć.
Long tail (długi ogon) łodzie są charakterystyczne dla Azji Płd - Wsch. Obsługi silnika można nauczyć się w 10 minut, ale prowadzić ją jest już trudniej. Przede wszystkim ze względu na swój kształt łódź nie jest stabilna. Łatwo ją wywrócić na bok, z drugiej strony dzięki temu kształtowi łatwiej manewrować (rzeka bywa wąska). Łódź jest zanurzona w wodzie minimalnie, dzięki czemu nie jest problemem pływać nawet po płyciznach, lecz trzeba się przyzwyczaić, że na pokładzie zawsze jest woda. Z niezrozumiałych dla nas powodów łodzie zawsze przeciekają a miejscowi zamiast łatać dziury wolą wybierać wodę.
Sztuka polega też na umiejętności prowadzenia i jednoczesnego obserwowania lustra wody, które mówi nam, czy pod spodem kryją się ostre głazy, mielizna lub powalone drzewa, korzenie.
Gdy ja prowadzę łódź Maja i wuj relaksują się, oglądają widoki na brzegu (kopiące się bawoły, tubingujacych przyjezdnych i miejscowe dzieci, kobiety myjące garnki w rzece).
Po całym dniu spędzonym na łowieniu płynę do wioski. To była cenna lekcja, którą jeszcze wykorzystam w podróży do podratowania naszego skromnego budżetu;-)
Kob czai wuju rybaku :-)
1 komentarz:
Bartek w Polsce po takiej nauce łowienia będziesz mistrzem:)
Prześlij komentarz